Pierwszego grudnia, ponad 2 lata po światowej premierze na Blading Cup 2018, światło dzienne ujrzała ostatnia, 6 część filmu We Are Valo. Początki Valo sięgają 2003 roku, kiedy to legenda rolek – Jon Julio, współpracując z nie mniej legendarną firmą Roces, powołał do życia Valo Brand. Początki marki nie były łatwe – design skinów był mocno krytykowany, na nogach rządziły Razors’y Genesis i Remzy UFS, a Dustin Latimer i Shane Coburn szykowali wraz z Salomonem prawdziwą rewolucję – Xsjado. Dlatego gdy wyszło na jaw, że Valo to tak naprawdę stare i poczciwe M12 ukryte pod skinem to rolkarze nie zostawili na Jonie suchej nitki. W rolkowym świecie zawrzało. 

Lata mijały, a marka wraz z biegiem czasu stawała się coraz większym fenomenem, niespotykanym w naszym sporcie nigdy wcześniej. Piętnaście lat później Valo, u progu swojego istnienia było brandem z którym utożsamiały się setki rolkarzy na całym świecie. Jazda na tych rolkach znaczyła coś więcej, niż tylko jazda na ulubionym sprzęcie. Czuło się przynależność do „wspólnoty”. Najlepiej było to widoczne na instagramie – w końcowych latach istnienia firmy,  jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać konta riderów Valo z całego świata: Valo in Brazil, Valo in Korea czy nasze rodzime – Valo in Poland. Nie były to żadne oficjalne kanały marki, a jedynie konta założone z czystej zajawki, które powodowały, że Ty oraz Twoje ziomki stawały się w jakiś sposób częścią tej wielkiej rodziny. 

Co stało za ogromnem sukcesem marki? Na pewno Jon Julio we własnej osobie, idea firmy skater owned (którą Valo było tylko na papierze) oraz starannie wyselekcjonowany i zróżnicowany team. Ale to właśnie seria filmów We Are Valo, a w szczególności Valo 4 Life spowodowały, że rolkarze oszaleli na punkcie tych rolek. Światowe toury z prawdziwego zdarzenia, odwiedzanie najdalszych zakątków świata (w tym Polski), w połączeniu z jazdą na najwyższym poziomie, okazały się strzałem w dziesiątkę. We Are Valo 6 nie jest wyjątkiem od tej reguły, chociaż nie jest produkcją bez wad.

Film trwa ponad godzinę i jest napakowany masakrami. Około 20 profili (w większości łączonych), duużo lokacji (Nowy Jork, Sao Paulo, Północna Kalifornia, Tijuana, Los Angeles, Krabi, Japonia), a to wszystko przyprawione lifestylowymi wstawkami. Czuć, że Valo to było coś wielkiego. 

Jednak kilka rzeczy w filmie nie do końca mi zagrało. Po pierwsze jego długość. Nie zrozumcie mnie źle – tutaj raczej nie znajdziemy fillerów i chłopacy trzymają poziom cały czas, ale jednak mamy już trochę inne czasy i ciężko było mi wysiedzieć te 70 minut w pełnym skupieniu. Wpływ na to miał też zapewne nostalgiczny klimat całego filmu, a co za tym idzie spokojniejsze kawałki muzyczne, które usłyszymy w części produkcji. Rozumiem ten zabieg, ale nie da się ukryć ze podczas seansu nie raz pojawiła się u mnie myśl o drzemce. Ciężko przebrnąć przez Valo 6 na jednym posiedzeniu.

Kolejnym problemem jest termin ważności. Materiał jest z lat 2016-2018. Film miał swoją premierę ponad 2 lata temu, a Valo już nie istnieje i mało kto o nim w ogóle pamięta. Gdyby video wyszło w pierwotnym terminie to zrobiłoby zapewne dużo więcej szumu, a niestety jak to napisał sam Ivan – 3 lata ciężkiej pracy zostały sprowadzone do jednego posta na instagramie. Smutne.

Co do samej jazdy to w pamięć zapadło mi kilka sekcji. Film otwiera John Vossoughi. Szybko i dynamicznie, gość zdecydowanie lubi strome ulice San Francisco, solidne rolle oraz wall ride’y. Dalej mamy Ivana Nareza, który mocno mnie zaskoczył. Kurde, gość dalej umie jeździć i to jak! Kalleo zadziwiająco dobrze wygląda na trikach jak na typa co ma 3 metry. Soichiro jak zwykle niszczy w swoim perfekcyjnym wykonywaniu trudnych technicznie sztuczek, ale nic więcej. Nie jestem w stanie przytoczyć ani jednej z nich. Sizemore? No jest w tym filmie. Victor Arias również. Jego profile nie ma podbicia do tego z Valo V. Ma kilka fak, ale to tyle.

Alex Broskow. Jego sekwa zaczyna się naprawdę mocno, ale z każdym kolejnym trikiem moja ekscytacja opadała coraz bardziej, aż tu nagle…koniec. Boże, co jest? Jak na Alexa to sekwa była mocno średnia, ale też zaskakująco krótka. Odnoszę wrażenie, że chłopacy dobrze wiedzieli co się święci i nasz Bóg po prostu machnął ręką i olał dogrywanie clipów. Wielka szkoda. Za to odzieżowo już wtedy był w pierwszej lidze.

Moje serce skradł Robbie Pitts. Gość łamie wszelkie standardy i robi to na co ma ochotę. Ma gdzieś cały hejt i po prostu jest sobą. Widać, że jazda sprawią mu ogromną przyjemność, a dodatkowo jest w stanie w bardzo wyjątkowy sposób poprzez nią się wyrazić. Możecie się śmiać, może się wam jego styl jazdy lub wizerunek nie podobać, ale Robbie rządzi. Nuta, rozkmina, image – wszystko tworzy tutaj spójną całość. Jest to moja ulubiona sekwa w tym filmie i będę wracać do niej nie raz.

Video kosztuje 10$, co moim zdaniem nie jest wygórowaną kwotą, nie wspominając o możliwości wypożyczenia go na 48 godzin za połowę tej ceny. Znajdziecie je na Amazon Prime / iTunes / Vimeo.

Reasumując – We Are Valo 6 to piękna laurka i należyte pożegnanie z tą marką.

R.I.P VALO 2003-2018.